Geoblog.pl    lolas4    Podróże    NEPAL - INDIE 2011 (listopad,grudzien)    Thorung Phedi 4500m n.p.m ---> Thorung La Pass 5416m n.p.m ---> Muktinath 3710m n.p.m
Zwiń mapę
2011
25
lis
Thorung La Pass 5416m n.p.m ---> Muktinath 3710m n.p.m
-->

Thorung Phedi 4500m n.p.m ---> Thorung La Pass 5416m n.p.m ---> Muktinath 3710m n.p.m

 
Nepal
Nepal, Annapūrna Himāl
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7078 km
 
Przed nami zdecydowanie najtrudniejszy odcinek na całej trasie. Pierwsza jego faza czyli wyczerpujące podejscie z bazy Thorung Phedi do naszego celu czyli Thorung La Pass. Jest to prawie 1000 metrow samego podejscia w górę na wysokości gdzie łatwo nabawić się choroby wysokosciowej. W zwiazku z tym wstajemy jeszcze w nocy. Okolo 4 gdzie jest jeszcze bardzo ciemno wyruszamy w drogę. Najpierw bardzo strome dojście do Thorung High Camp 4900m n.p.m, wszyscy z włączonymi czołowkami, każdy każdemu oświetla drogę. Jest bardzo zimno, temperatura lekko minusowa wiec nie oddycha sie przyjemnie przy takim wysilku. Po dojsciu do high campu z Tomkiem czekamy na Szymona w restauracji popijając gorąca herbatke z imbirem. Po chwili dochodzi do nas Szymon ze swoim krzywo zawieszonym plecakiem niczym lump :) śmiejemy się wszyscy z siebie, ze juz była taka katorga a do przełeczy jeszcze kawal drogi i dopiero sie zacznie...niektorzy z turystów wynajmują konie aby wjechac na przelęcz - koszt 100$ za jednego konia, który może jechac tylko z jedna osobą. Po wyjściu z High Campu krajobrazy przekształcaja się w istnie kosmiczne...fantastyczne widoki, piękna przygoda, czuć wysokość, spijamy litry wody żeby się nie odwodnić. Jesteśmy juz sporo ponad 5000m n.p.m ,adrenalina z tego powodu niesamowita. Marcin wyrwal do przodu, ja za nim, za mna Tomek i Szymon. Idziemy, idziemy i idziemy a przełęczy nie widać. Przestrzeń ogromna i przed każdą górką myśl, że to juz tutaj...niestety kilkanaście razy trzeba było obejść się smakiem :) w końcu z dala widać juz na pewno Thorung La Pass i charakterystyczne flagi modlitewne...jeszcze trochę i później już tylko w dół...w końcu dochodzę do samej przełęczy...sporo ludzi robiących sobie fotki, niektórzy popijają najdroższa w Nepalu herbatkę, którą serwuja Nepalczycy w budce przy przełęczy. Swoja drogą nie mam pojęcia czy codziennie do niej dochodzą, czy w niej spią...i jedno i drugie rozwiązanie przyprawia o zawrót głowy. Na przełęczy udało mi się wysiedzieć ponad godzine...po tym czasie wysokość zaczeła wdawać się mocno we znaki...halucynacje, jasność przed oczyma, lekki ból głowy. To oznaka, że trzeba dalej wyruszać. Marcin został na przełęczy czekając na Szymona a my z Tomkiem zaczelismy schodzić w dól do Muktinath...prosto w tereny o Tybetańskim krajobrazie...samo zejście z przełęczy do Muktinath jest równie wyczerpujące jak wejscie. Ludzie sobie myślą "e tam zejscie pojdzie szybko" :) Dla przypomnienia - z samej przełęczy do Muktinath jest 1700m zejścia. Mordęga dla kolan i gdyby nie kijki byłoby bardzo ciężko. Po niedługim czasie Marcin z Szymonem zaczeli nas doganiać a obok nich...kruszyna :) która za wszelką cene chciała nam pokazać jak to potrafi "biegać" po górach...do momentu jak pomylila drogi i odbiła nie w ta scieżke co trzeba bylo...ta sytuacje każdy z nas pamieta do dziś jak nagle doszła do momentu gdzie przed nią była tylko przepaść i musiala sie sporo cofac :) sama droga z przełęczy do Muktinath rewelacja. Widoki po raz kolejny nie zawiodły. Tym razem całkiem inna "charakteryzacja" . Zero drzew, zieleni, dookoła pustynne tereny, mnóstwo flag modlitewnych...mimo, że tego dnia szlismy ponad 10 godzin cały ten czas zapamiętam do końca życia i na mojej liście podróży znajduje się bardzo wysoko. W oddali widać już było przepięknie położone Muktinath gdzie czekał na nas już słynny Bob Marley hotel a tam zasłużone smakołyki :) po dotarciu do miasteczka z którego rozsprzestrzenia się widok na kolejny 8tysiecznik Dhaulagiri 8167 m n.p.m od razu udaliśmy się do hotelu. Po krótkim odpoczynku i kąpieli zasiedliśmy w mega klimatycznej restauracji hotelowej. Jako, że byliśmy juz za przełęczą można było zaryzykować i zamowić jakieś mięsko z Yaka :) Tomek wybral słynny stek, który pamięta zapewne do dziś :) trudność w jego jedzeniu udzielala się w każdym momencie. Oczywiscie zimne piwko Everest oraz lokalny przysmak Rasta tea...jak sama nazwa wskazuje jest to herbata z liści marihuany, która jest tam lokalnym przysmakiem. Niestety jej smak nie powalał na kolana...kelner wiedząc o tym nie pozostał dłużny i po chwili położył na naszym stoliku...caly talerz marihuany żegnając nas słowami..."just try...it's for free" :))) jako, że moc tej Nepalskiej roślinki odbiegała znacznie od Rasta tea nie byliśmy w stanie wyczyścic talerza :) po długim wieczorze udaliśmy się do swoich pokojów gdzie w końcu nie musieliśmy rano wstawać ponieważ następny dzień mieliśmy spędzić odpoczywając w Muktinath.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
lolas4
Karol Kudelski
zwiedził 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 24 wpisy24 3 komentarze3 570 zdjęć570 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże